21.06. Dziś pierwszy dzień lata, a tym samym najkrótsza noc w roku, czyli Noc Kupały. Nasze, polskie walentynki. Noc magii, palenia ognisk, poszukiwania kwiatu paproci… Lubię to święto. Podchodzę do niego, nie jako do wierzenia w czary, magię, gusła… tylko do rytuału, który był przepiękny. Zawsze była to dla mnie magiczna noc.
Dziś ogniska i świece palimy raczej sporadycznie. Mnie ogniska bezsprzecznie kojarzą się z górami. Bo poza nimi, ani nie mają uroku, ani czaru, ani w moim życiu ognisk, poza górami, nie było aż tyle, by mogły je zdominować.
Dla mnie to zawsze dzień podsumowań, rozważań i planów. Taki mój Nowy Rok. Polecam wszystkim akurat ten dzień. Bo on zawsze jest w trakcie czegoś, przed czymś nowym. Tuż przed zmianą lub sukcesem wieńczącym naszą pracę. Jest dla mnie bardziej motywujący niż Sylwester, bo tu nic nie muszę. Patrzę na to, co już udało mi się osiągnąć, przypominam sobie, gdzie chce dotrzeć i podejmuję kroki w tym kierunku.
Ważne i istotne zmiany w moim życiu działy się właśnie na przełomie czerwca i lipca. Zawsze te pozytywne. Może to klucz do sukcesu. Przeorganizować swój kalendarz, tak by ważne dla mnie rzeczy zawsze odbywały się w tym czasie, może to da pewność, że plany się powiodą.
Nawet te, które miały być dobre jeśli zaczynały się kiedy indziej, kończyły się fiaskiem. Może jeśli postanowię, że jednak wyjadę w góry jeszcze w lipcu to może się uda… Złapać oddech, zapomnieć o wszystkim, zaszyć się w jakimś schronisku… byle w górach. Poczuć wiatr, nic nie musieć, niczym się nie martwić… odetchnąć… Przemyśleć i zaplanować nowe kroki i nową drogę.
