Doszłam do końca…
I nie chodzi o cel, spełnienie marzenia, drogi, którą wytyczyłam i udało mi się przejść, tylko do ostatniej książki.
Zaczęłam czytać cykl. Książek jest dziewięć, pomyślałam zdążę się znudzić. Po pierwszej liczyłam, że pisarz się rozkręci… trochę się rozkręcił, trochę mi czegoś brakowało cały czas licząc, że ta nieokreślona luka zostanie wypełniona, jednak ciągle czuję niedosyt. Wcale nie podoba mi się do czego zmierza autor, jak prowadzi historię. Czuję, że kolejnej może już nie być, a jeśli będzie to będzie ostatnia. To nie książka z cyklu „i żyli długo i szczęśliwie…” chociaż tak bardzo bym chciała.
Co będzie dalej i czy będzie… nie wiem. Na dziś nie mam co czytać. I to nie tak, że nie mam książki… bo dużo leży i czeka na swoją kolej. Po prostu bohaterowie, z którymi przeżyłam ostatnie półtora miesiąca, nagle nie mogą żyć dalej bo ich historia została zawieszona i nie ma ciągu dalszego. Zupełnie jak film na video, który wciągnął taśmę już pod sam koniec historii i nie wiem co dalej… (młodzież pewnie nie zrozumie, no ale trudno).
Zostałam zawieszona w przestrzeni, w której nie chcę wcale być. Wiedziałam, że tak się to skończy. Odkładałam książkę na później… nie czytałam, zwalniałam, byle nie skończyć za szybko. Jednak w pewnym momencie dociera się do granicy, gdzie nie można się zatrzymać.
I teraz tu jestem. Na końcu… na granicy. W małej pustce i niewiedzy co dalej.
I aż nie chcę zaczynać nic nowego, bo to nie będzie to… mimo, że będzie może lepsze, ciekawsze, inne…