Tym razem nie o diecie…
Dopada mnie jesienne przesilenie i nie umiem znaleźć motywacji do… chyba do wszystkiego. W pracy za oknem remont elewacji, czyli jedyne co widać to rusztowania, to nawet jeśli jest słońce, to widać tylko jaśniejszą szarość…
Uwielbiam jesień, piękne kolory, lubię nawet to ochłodzenie i czasem deszcz. Lubię móc ubrać się w ciepły sweter, założyć buty i nawet w deszczu iść na spacer. A teraz myślę czy nie zawinąć się w koc i tak już zostać.
Za dwa tygodnie góry… a ja chwilowo nie mam nawet na nie ochoty. Myślałam, czy nie uciec dokądś, samej… nabrać dystansu do świata i codzienności… ale obawiam się, że dotarłaby do mnie bardziej niż jestem w stanie obecnie je unieść.
Do przeczytania czekają trzy książki, których nie mogłam się doczekać, a ja nie mam siły do nich zajrzeć.
Znajomi chcą się spotkać, a ja ignoruję wiadomości. Nie lubię siebie takiej. Od dwóch tygodni nie sprzątam mieszkania… Staram się wytłumaczyć przed sobą, zapracowaniem, brakiem słońca itd… ale o ile kiedyś lubiłam swoją pracę, to robię absolutne minimum… a czasem zastanawiam się, czy na pewno to minimum zrobiłam…
Jedyny plus jaki widzę w tej sytuacji, nie mam nawet ochoty na słodycze…
Mam wrażenie, że utknęłam na jakimś etapie i nie mam opcji ruszenia się krok do przodu. Utknęłam bez możliwości rozwoju w pracy… Rozwoju osobistego… Plany, które miałam zrealizowałam i nie wiem co dalej. Mieszkanie urządzone… Nie mam czego planować i boję się, że złapię się brzytwy i nie wyjdę z tego cało…